Wywiad z lekkoatletką Eweliną Sętowską – Dryk

Ewelina Sętowska – Dryk jest polską lekkoatletką. Urodziła się w Puławach i w chwili obecnej również w tym mieście jest nauczycielem wychowania fizycznego, szczęśliwą żoną i potrójną Mamą. Karierę sportową rozpoczęła w klubie KS Wisła Puławy pod okiem Bogusława Mierzejewskiego, następnie kontynuowała w warszawskim klubie AZS-AWF, gdzie jej trenerem był Andrzej Wołkowycki.

Do największych sukcesów Eweliny należą:
6 miejsce na Halowych Mistrzostwach Świata w Moskwie – 800 m
2 miejsce w Halowym Pucharze Europy w Lievin – 800 m
3 miejsce na Mistrzostwach Europy w Goteborgu – 4×400 m
Jest również wielokrotną medalistką Mistrzostw Polski.

Jej życiowe motto brzmi „Nie chowaj głowy w piasek, bo życie nie będzie miało Cię po czym głaskać.”

Zacznę chyba od zaspokojenia własnej ciekawości. W związku z tym, że ja mam tendencję do współodczuwania emocji, które obserwuję, silnie reaguję emocjonalnie widząc lekkoatletów przed samym startem. U mnie pojawia się duże napięcie. Mam wrażenie, że jesteście zamknięci w swoich kapsułach i w środku rozgrywa się jakaś ważna walka z samym sobą.

– Trochę tak jest, chociaż ja raczej byłam takim typem zawodnika, który był rozgadany, więc dużo przed startem mówiłam. Miałam też koleżankę, zamkniętą, jak to określiłaś, w kapsule i wiem, że ona zawsze słuchała, ale nic w takich sytuacjach nie mówiła. Zdecydowanie więcej zawodników zamykało się w tych kapsułach. Na samej bieżni nie było już rozmów, jeśli takie się odbywały to jeszcze w call roomie. Tam było na to sporo czasu. Jeżeli start był przypuśćmy o 19.00, to wzywano nas do call roomu czasami na 2h przed startem.

Na bieżni nie było już miejsca na rozpraszanie uwagi?

– Tam było już tylko miejsce na mocne skupienie uwagi na tym, co mamy zrobić. Tam był też stres, którym tak trzeba było pokierować, żeby nas poniósł, a nie sparaliżował. Ja zawsze ten stres odczuwałam inaczej kiedy biegłam indywidualnie, a inaczej w sztafecie. W tej drugiej sytuacji bardziej się denerwowałam. Lubiłam biegać w sztafecie przez świadomość tego, że się jest częścią drużyny, ale też miałam silne poczucie odpowiedzialności, już nie tylko za swój wynik, ale za wynik sztafety. Uświadomiłam to sobie podczas mojego pierwszego poważnego biegu sztafetowego na Mistrzostwach Europy w Goteborgu w 2006 roku. Zdobyłyśmy tam brązowy medal. Dla mnie to był również medal na otarcie łeż, ponieważ nie weszłam do finału na 800 m, zabrakło mi 0.01 sekundy.

– Z kolei 2008 rok był dla mnie dość trudnym sportowo czasem. To było po tym jak ja się trochę z tym swoim sportem pokłóciłam. Nie pojechałam wtedy na Igrzyska – dwa lata wcześniej zrobiłam minimum, rok wcześniej też zrobiłam minimum, ale nie zrobiłam tego minimum w roku olimpijskim. Zabrakło mi 0,47 sec. Ja wtedy bardzo dużo z siebie dałam. Bez przerwy wyjeżdżałam na zgrupowania, nie było mnie w domu, ale nie wyszło.

Dlaczego tak się stało?

– Byłam po prostu przetrenowana. Przytrafiło mi się to, co najgorszego może się przytrafić sportowcowi – postawiłam prawie wszystko na jedną kartę, dałam z siebie wszystko i nawet nie wystartowałam na Igrzyskach, a sezon halowy 2008 miałam bardzo dobry.

Wtedy postanowiłam zrobić przerwę, w której urodziłam pierwsze dziecko.

Jak wyglądały Twoje treningi po urodzeniu dziecka?

– Wróciłam szybko, bo już trzy miesiące po urodzeniu synka. Zaczęłam trenować w listopadzie, a w grudniu pojechaliśmy na pierwszy obóz. Był ze mną Mąż i Maciuś. Na treningach było ciężko. Czułam, że nie biegam już tak dobrze jak wcześniej.

Niektórzy twierdzą, że kobieta sportowiec wraca po urodzeniu dziecka silniejsza, ale ja uważam, że ona wraca silniejsza po to, żeby ogarnąć i trenowanie i zajmowanie się dzieckiem.

Czy były czynniki, na które zwyczajnie nie miałaś wpływu, a które utrudniały odniesienie sukcesu?

– Oczywiście i to jest coś co mnie boli i kontrastuje z obecną sytuacją świata lekkoatletycznego. Ja nigdy nie wierzyłam, że zdyskwalifikują Rosjanki za doping.

Wiedzieliście o tym dopingu?

– Wszyscy o tym wiedzieli, nikt nie sądził, że ktoś zrobi z tym porządek. Kiedy w końcu Federacja Rosyjska została zawieszona, okazało się, że zmieniły się wartości minimum na imprezy główne. Minimum jest ustalane na podstawie czasów w jakich zawodniczki biegają w sezonie poprzednim. Kiedy odpadły Rosjanki, okazało się, że na igrzyska nie trzeba mieć 1:59,90 tylko już 2:01,30, a to jest czas, z którym spokojnie mogłabym startować w Igrzyskach Olimpijskich i przed urodzeniem syna i po jego urodzeniu.

To musiało wzbudzać ogromne poczucie bezsilności.

– I niesprawiedliwości. Ja w tamtych czasach biegałam poniżej dwóch minut, a żeby się dostać na dobry mityng musiałam czekać w długiej kolejce…za Rosjankami, Białorusinkami, Bułgarkami, które też biegały na dopingu. Te czasy się zmieniły i na szczęście dla naszych sportowców robi się bardziej sprawiedliwie.

Nie zmienia to faktu, że wiele rzeczy cię ominęło.

– Chociażby diamentowa liga, która w tej chwili byłaby na wyciągnięcie ręki. Nie wiem jak u innych zawodników, ale mi osobiście takie rzeczy podcinały skrzydła. Myślę, że dzięki temu, że tak wiele się zmieniło, nasi zawodnicy uwierzyli w siebie, uwierzyli, że mogą wygrywać.

Odnoszę wrażenie, że my, jako naród, powoli wychodzimy z cienia reszty świata, że żyliśmy przez wiele lat z poczuciem bycia gorszymi i to się w końcu zmienia.

– Tak, myślę, że tak. Te sukcesy są widoczne dzięki medialności lekkoatletyki, dzięki mediom społecznościowym. Pamiętam jak wróciłyśmy z dziewczynami z Mistrzostw Europy w Goteborgu, gdzie zdobyłyśmy brązowy medal i nas nikt nie przywitał na lotnisku, nie było żadnej konferencji prasowej, ale tak wtedy było, związek nie dbał o takie sprawy.

Jest czego zazdrościć lekkoatletom obecnie…

– Wiesz, czego ja im bardzo zazdroszczę? Tego, że mają teraz świetne imprezy w kraju, mogą startować przed swoją publicznością, której kibicowanie fantastycznie motywuje. My zawsze musieliśmy wyjeżdżać.

To co Cię do tego wysiłku motywowało? Bo jak słucham ile w to wkładałaś pracy, a ile brałaś dla siebie, to sobie myślę „niezła wariatka”. Skąd w ogóle pomysł na to, żeby lekkoatletyka stała się Twoim życiem?

– Trafiłam na super nauczyciela od w-fu Sławomira Michnę, który stworzył klasę sportową i żaden sport nie był mi obcy. Mój tata był wielkim fanem lekkoatletyki, moja siostra trenowała, w pewnym momencie mój brat też. Mój świat się wokół tego kręcił. Drugim sportem, który uwielbiałam była siatkówka i jak trzeba było podjąć decyzję – lekkoatletyka czy siatka to właściwie zrobił to mój tata, któremu bardzo za to dziękuję.

Jakieś sukcesy już wtedy?

– W liceum startowałam w siedmioboju i zdobyłam złoty medal na Mistrzostwach Polski, biegnąc 400 m przez płotki wywalczyłam złoto w następnym roku srebro. Sport stał się częścią mojego życia, miałam otwartą drogę na AWF i z niej skorzystałam. Chciałam być nauczycielem.

Godziłaś i treningi i studia?

– Tak, ale nie miałam wtedy za dużych sukcesów. Ja już jestem takim typem. Zaczęłam studia więc musiałam je skończyć. Dopiero po otrzymaniu dyplomu w 2004 roku mogłam całkowicie oddać się trenowaniu. Rozpoczęłam swoją przygodę na dystansie 800m. W 2005 byłam już uczestniczką Mistrzostw Świata w Helsinkach – moja pierwsza międzynarodowa impreza. Nigdy nie miałam na to jakiegoś konkretnego planu, po prostu skupiałam się na tym, co jest do zrobienia w najbliższym czasie i to robiłam.

Twoje marzenia rozwijały się stopniowo…

– Dokładnie. I dopiero po skończeniu studiów.

Czegoś w swojej karierze żałujesz? Coś byś zmieniła?

– Niczego bym nie zmieniła w swoim życiu, chociaż wiem, że po mojej karierze przyszły lepsze czasy dla tego sportu. Każdy musi się z czymś zmierzyć. W moim przypadku była to walka z zawodniczkami na dopingu, natomiast moja koleżanka Joasia Jóźwik, którą podobnie jak mnie do niedawna prowadził trener Andrzej Wołkowycki, musiała zmierzyć się z kobietami, które mają naturalnie podwyższony testosteron. Asia pewnie zdobyła by srebrny medal Igrzysk Olimpijskich, a tak była piąta. To trudne, kiedy masz świadomość, że jesteś doskonale przygotowana, ale nie wygrywasz z przyczyn zupełnie od siebie niezależnych.

Jakie cechy osobowościowe determinują sukces sportowy? Słyszę z Twoich ust sporo o pewności siebie. Psychologia sportu zakłada, że pewność siebie u sportowca jest bardzo ważnym czynnikiem, który wpływa na jego efektywność. Jak to było w Twoim przypadku?

– No właśnie u mnie z tą pewnością siebie bywało różnie. Pamiętam sezon halowy w 2008 roku. Byłam wtedy świetnie przygotowana. Kończyłam bieg i nie mogłam się doczekać następnego, bo wiedziałam, że mogę pobiec jeszcze lepiej. I ja wtedy byłam bardzo pewna siebie. Później przyszła kontuzja, nowa forma treningu – wyjechaliśmy w góry do Stanów, gdzie, jak mi się wydaje, trochę za mocno trenowaliśmy i ja po powrocie już czułam, że coś jest nie tak. Dawałam z siebie maxa na treningu, a efekty wciąż nie były zadowalające, w przeciwieństwie do tego, co działo się wcześniej. W końcu w sporcie też nie chodzi o to, żeby dawać z siebie maxa na treningu, tylko na zawodach.

Na pewno liczy się determinacja i ukierunkowanie na jeden cel, chociaż ja nie zawsze byłam zafiksowana tylko i wyłącznie na sporcie. Lubiłam spotkać się ze znajomymi, spędzić czas z Mężem. Chciałam skończyć studia, po to, żeby zabezpieczyć się na przyszłość. To, co z pewnością mi pomogło to elastyczność. Sportowiec musi dużo podróżować. Nie zawsze jest w stanie tę podróż dobrze sobie zaplanować. Często trzeba działać spontanicznie.

Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale uważam, że szalenie ważna jest konsekwencja. Rozumiem przez to, że człowiek działa niezależnie od tego czy mu się chcę, czy nie chce, czy się dobrze czuje, czy wręcz przeciwnie. Ja myślę, że w sporcie i generalnie w życiu ważne jest, żeby za długo nie szukać motywacji do działania, tylko po prostu zrobić swoje. Ja to zawsze na szkoleniach przedstawiam na przykładzie biegania – ludzie postanawiają, że będą biegać i po okresie euforii z tym związanej przychodzi moment rezygnacji. I zaczyna się szukanie argumentów…pogoda kiepska, bolą nogi, muszę posprzątać, a może jednak pójdę. Ludzie, tu nie ma czego szukać. Trzeba założyć buty i wyjść. Nie pytać siebie czy mi się chce czy nie chce. Wiesz, że dla wielu osób to jest odkrywcze, że zawodowi sportowcy trenują z bólem…

– …że wymiotują z wysiłku, że ich treningi są ciężkie, monotonne, a „podróże po całym świecie” często polegają na zwiedzaniu kolejnych stadionów, lotnisk i hoteli.

Kiedy mówisz o tym pytaniu siebie czy mi się chce, czy mi się nie chce to ja mam przed oczami pływaków. Chylę czoła przed sportowcami, którzy zawodowo zajmują się tą dyscypliną. Pływanie jest według mnie bardzo monotonne – ciągle ten sam krajobraz, tylko woda, żadnych twarzy, te same ruchy. Trzeba się bardzo skupić i być mocno zdeterminowanym. Sama pływam i przez pewien czas basen był elementem mojej rehabilitacji. Pamiętam, że zakładałam ile długości basenu przepłynę i po prostu to robiłam. Gdybym wtedy pytała siebie czy mi się chce to pewnie bym rezygnowała.

Jakie masz przemyślenia związane ze swoją karierą sportową? Takie, które mogłabyś przełożyć na życie po prostu. Takie, którymi warto się podzielić?

– Przede wszystkim, żeby słuchać siebie. Uważam, że nawet najlepszy trener nie zna nas lepiej niż my sami siebie. Ważne jest, żeby rozmawiać, z punktu widzenia sportowca – trener z zawodnikiem i zawodnicy między sobą, bo lepsza komunikacja przekłada się na lepsze efekty podczas zawodów. Potrzebny jest w życiu luz i równowaga. I bardzo ważna dla mnie lekcja – żeby przyjmować rzeczy, na które nie mamy wpływu ze spokojem i jak najlepiej próbować odnaleźć się w tej sytuacji.

Ważne jest też wsparcie najbliższych, którzy rozumieją i są przy tobie na dobre i na złe. Ja na szczęście takie wsparcie miałam i zawsze mogłam liczyć na mojego Męża i Rodziców.

Pytanie, którego u mnie zabraknąć nie może 🙂 – w sporcie ważniejszy jest talent czy ciężka praca?

Ciężka praca. Zdecydowanie. Talent pomaga do pewnego momentu.

Tęsknisz za bieżnią?

– Nie. Powiem Ci, że zakończenie kariery przyjęłam z ogromnym spokojem. Nie wyobrażam sobie powrotu do rygoru treningowego, podporządkowywania swojego życia pod treningi. Zazdroszczę naszym Lekkoatletom możliwości startowania przed Polską publicznością na ważnych międzynarodowych imprezach. Jedyną namiastką było otwarcie stadionu, tu w Puławach. Trybuny były wypełnione po brzegi. Biegła też wtedy Asia Jóźwik. To było fantastyczne uczucie i fantastyczny doping.

Dziękuję za spotkanie!

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *